Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spojrzeć na tę rękę: nie drży. Czyż tedy jej właściciel nie może się okazać równie mężnym i stanowczym, jak młodzieniec w rozkwicie sił? Zobaczymy.
W ruchach, towarzyszących słowom, ujawniał się wyraźny rozstrój i Florcia, do głębi duszy poruszona, chciała podzielić się obawami swemi z Kuttlem, lecz ów w tej chwili szczegółowo wykładał sprawę, która miała iść pod sąd mędrca.
Bensbi usiłował rozpoznać jakiś niezwykły punkt między Londynem a Grewzendem, dwa czy trzy razy zaczepiał Zuzannę, a nareszcie potężnym głosem oznajmił:
— Nazywam się Jan Bensbi.
— Na chrzcie świętym otrzymał imię — Jana — z zachwytem wołał Kuttl — słuchajcie, słuchajcie!
— I co powiem, przy tem stoję! Dla tego — czemuż nie ma tak być? A jeżeli tak, to i cóż stąd? Kto inny powie inaczej? Nikt? Ot i koniec!
Potem przerwał i czekał. Słuchacze milczeli. Po minucie zaczął znowu.
— Czy sądzę, że Syn i następca zatonął? Może. Czy ja to mówię? Niech będzie. Sternik płynie ku kanałowi św. Jerzego. Co ma przed nosem? Gudwińskie mielizny. Może wpaść na nie, może i nie wpaść. Uważaj. Nikt cię w kark nie popędza. Ot — i koniec! Nie