Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdybyś zechciał na nią teraz spojrzeć, wiem, żebyś jej pożałował.
Dyrektor wyszczerzył zęby, jakby chciał rzec: Tylko tyle, nie więcej?
— Wówczas obaj mniemaliśmy, że piękna i młoda znajdzie męża i szczęście. O, gdybyś wiedział, jak ofiarnie wyrzekła się tych nadziei, jak niezłomnie poszła drogą wybraną, nie oglądając się wstecz! Bracie, powiedz, że imię jej nie jest ci obojętne!
— Otóż to! Bardzo zabawne! Podziw we mnie budzisz!
— Czy pozwolisz mi skończyć?
— Swoje wyjście z tego pokoju? O, naturalnie, bardzo proszę!
Jan Karker westchnął i miał już wyjść, gdy ozwał się głos brata.
— Jeśli ona, jak mówisz, niezłomnie dąży w swoją drogę, powiedz jej, że ja tak samo w swoją idę. Powiedz jej, że jeśli postanowiła nieodwołalnie z tobą się nie rozłączać, to i moje postawienie jak granit twarde.
— Nie powiem jej tego. Nigdy nie mówimy o tobie. Raz w roku tylko w dniu twych urodzin Henryka wspomina o twem imieniu z życzeniem szczęścia. Nigdy więcej.
— W takim razie zwróć się z temi słowy do siebie i niech one będą dla ciebie wskazówką, że nie mam ochoty mówić z tobą o rzeczy, która mnie nie dotyczy. Zapamiętaj