Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy masz mi co do powiedzenia?
Florcia podniosła ku niemu łez pełne oczy, a łzy jej zamieniły się w sople na policzkach, gdy spotkała surowe jego oczy. Pochyliła główkę i wyciągnęła drżącą rączkę.
Pan Dombi niedbale ujął rączkę dziewczynki i w milczeniu stał parę minut ze spuszczoną głową. Tak jak i ona nie wiedział, co czynić i o czem rozmawiać.
— Bądź grzeczną dziewczynką — rzekł wreszcie, trzepiąc ją lekko po głowie i rzucając na nią spojrzenie niepewne. Idź do Ryczards — idź!
Florcia postała przez chwilkę jeszcze, jakby ciągle żywiła chęć rzucenia się w ramiona ojca w nadziei, że ją uściśnie. Podniosła wzrok ku niemu. Panu Dombi wydało się, że oczy te patrzą na niego tak, jak patrzyły pamiętnej nocy na doktora. Instynktowo puścił jej rączkę i odwrócił się.
Łatwo zrozumieć, że Florcia powierzchownością i zachowaniem się wywarła niekorzystne wrażenie na panu Dombi. Nie tylko w duszy, lecz we wszystkich jej ruchach okazywał się przymus, przy czem traciła naturalną żywość i wdzięk. Polli wciąż z nadzieją obserwowała tę scenę i według własnych uczuć oceniając pana Dombi, liczyła niemało na żałobny ubiór Florci. „Czyżby to nie było srogością, gdyby