Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Weź ich Luizo! Niech wejdzie kobieta z mężem.
Za chwilę niezgrabna para stała przed oczami pana Dombi.
— Rozumiem — mówił, zwracając się w fotelu jak sprężyną nakręcona maszyna, nie jak człowiek ze krwi i kości — jesteście ubodzy i pragniecie zarobić pieniędzy, wychowując dziecię, mego syna, który tak wcześnie poniósł niczem nie nagrodzoną stratę. Ze swej strony rad was wspomogę. Ze wszystkiego wnosząc, nadajecie się dla mego syna. Lecz zanim wejdziecie w mój dom, musicie przyjąć parę warunków.
Przez cały czas waszego u mnie pobytu nazywać się będziecie „Ryczards“: zwykłe i bardzo przyzwoite nazwisko. Przyjmujecie ten warunek, naradźcie się?
Lecz szanowny małżonek tylko suszył zęby i wciąż do ust podnosił prawą rękę, od czego dłoń stała się mokrą. Pani Tudl trąciła go parę razy, lecz gdy to nie pomogło, grzecznie dygnęła i wyraziła przypuszczenie, że zapewne otrzyma dodatkowe wynagrodzenie, jeśli zmieni nazwisko.
— Rozumie się samo przez się — zapewnił pan Dombi. — Ale o tem pomówimy później. Teraz jeszcze jeden warunek: przez cały czas, odkąd za umówioną zapłatę zaczniesz pani karmić mego syna, pragnę, byś się jak najrzadziej widywała ze swoją rodziną. Potem zaś, gdy usługi okażą się zbędne i pieniężne rachunki wyrównane, powinny też ustać wszelkie sto-