Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdybyś na przykład musiał umrzeć... zaczął Paweł.
Tuts zmieszał się.
— Czy nie wolałbyś umrzeć w noc księżycową, kiedy niebo jasne i czyste, a wietrzyk powiewa, jak przeszłej nocy.
Tuts niepewnie spojrzał na Pawła, ujął go za rękę i odrzekł, że nie wie.
— Była to śliczna noc. Długo wpatrywałem się i słuchałem poszumu fal morskich. Na ich zwierciadle przy księżycowym blasku kołysała się łódź żaglowa. Dziecko mówiło z taką powagą, że Tuts uważał za niezbędne uczynić jakąś wzmiankę o łodzi.
— To kontrabandziści? — zapytał.
Rozważywszy, że każdy przedmiot ma dwie strony, dodał:
— Czy celnicy?
— Łódź z żaglem — powtórzył Pawełek — przy pełnem świetle miesiąca.
Żagiel cały srebrny. Płynęła zdala od brzegu i jak myślisz, co robiła, gdy nią tak chwiały fale?
— Nurkowała?
— Zdawało mi się, że mię wabiła ku sobie. Oto ona, oto ona!
— Kto? — przeraził się Tuts.
— Siostra moja, Florcia! Oto ona spogląda i kiwa ręką. Widzi mnie, widzi! witaj, kochana, witaj mi!