Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dopomódz nam w tej ostatecznej biedzie, nigdybyśmy nie zapomnieli dobrodziejstwa.
Walter się rozpłakał. W oczach Florci też błysnęły łzy, i ojciec dobrze to spostrzegł, choć z pozoru patrzał tylko na Waltera.
— Suma bardzo znaczna — ciągnął młodzieniec — ponad trzysta funtów. Wuj mój upadł na duchu i nic nie jest w stanie przedsięwziąć. Nie wie nawet, że w tej chwili mówię z panem. To wszystko, proszę pana — i teraz jak pan widzi, los nasz zupełnie w pańskich rękach. Rozumie się, iż nie mamy prawa do pańskiej dobroci; ale... ja doprawdy nie wiem... lecz zdaje mi się, nawet prawie jestem pewny, że inne pretensye nie obciążają majątku mego wuja, i kapitan Kuttl ze swej strony udziela swoich gwarancyi. Co się mnie tyczy, ja... nie mogę... nie śmiem... moja pensya mała... lecz jeśli pan pozwoli... oszczędność... praca... z czasem... jakoś... mam nadzieję... wuj mój znany i prawy starzec... jeszcze parę słów bez związku i Walter utknął, pochyliwszy głowę, ze drżeniem czekając rozstrzygnięcia swego losu. Ta chwila wydawała się kapitanowi Kuttl najodpowiedniejszą do okazania walorów. Żbliżył się do stołu, przy którym jadł pan Dombi, rozgarnął i oczyścił między talerzami, ile trzeba było, miejsca, wydobył srebrny zegarek, gotówkę, łyżeczki, szczypce do cukru i wszystko to kunsztownie