Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic — drogi Pawle — stanowczo nie, wierzaj mi, najzupełniej nic. Niewielkie zmęczenie, wycerpanie sił, ani podobieństwa do tego, co ja wycierpiałam przy Jerzym lub Fryderyku. Musi nieco przeboleć — oto wszystko. Ach, gdyby Fanni była Dombi! Lecz nie wątpię, jestem pewna, ona zdobędzie się na tę moc, jakiej wymagają; wszak wie, jak to potrzebne. Ach, drogi Pawle, jam tak wzburzona, drżenie przenika mnie od stóp do głowy: to niemądrze, bardzo niemądrze. Cóż poradzę? Taka już jestem. Każ mi też podać kieliszek wina i co przekąsić. Myślałam, że padnę na schodach, gdym biegła od Fanni i spojrzała na nasze maleństwo.
Wtem dały się słyszeć ciche kroki i zlekka zapukano we drzwi.
— Pani Czykk! — ozwał się miękki głos niewieści. — Jak się pani miewa?
— Drogi Pawle — szeptała Luiza — to panna Toks, piękna i nader interesująca. Panno Toks — przedstawię ci — mój brat, pan Dombi: Pawle drogi: oto moja najszczersza przyjaciółka — panna Toks.
Tak zarekomendowana — była to wysoka, chuda osoba z twarzą zwiędłą, jak gdyby policzki jej niegdyś pomalowano farbą, która się z czasem starła i znikła. Natomiast był to chodzący wzór uprzejmości i dobrego wychowania. Miała zwyczaj wsłuchiwać się, gdy do