Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu pani Czykk skierowała wymowne spojrzenie na bronzowe popiersie Wiliama Pitta, jakby chciała rzec: i tam mnie przyjmowano.
— Co do pani Pipczyn i ja muszę powiedzieć — zauważyła panna Toks z niewinnym rumieńcem na twarzy że pochwała pańskiej drogiej siostry nie przesadzona. Wiele dam i panów z najlepszego towarzystwa zawdzięczają jej swe wychowanie. Pańska pokorna sługa też miała szczęście korzystać z jej wskazówek i przyznaję, że do grobowej deski nie zapomnę szczytnych zasad moralności, wpojonych w me serce.
— Jak mam panią rozumieć? Czy ta szanowna dama utrzymuje zakład wychowawczy?
— Doprawdy nie umiem orzec, czy godzi się panią Pipczyn nazwać właścicielką naukowego zakładu. Nie jest to nic w rodzaju szkoły przygotowawczej; zakład jej w pewnym rodzaju jest wychowawczo-naukowym przytułkiem dla szlacheckich dzieci...
— Przyjmuje ona dzieci tylko z najwyższych kół — dodała pani Czykk.
— O, naturalnie. Tam nie każdego przyjmą.
Wszystko to wyglądało wcale nieźle. Małżonek pani Pipczyn zginął od kopalni peruwiańskich — bardzo dobrze. Domowy lekarz radzi synowi zmianę powietrza i rozstanie z rodzicielskim domem, a pan Dombi przestałby chyba być sobą, gdyby, syn jego po takiej