Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tęgi, z obliczem jak piwonia mężczyzna — w randze majora, a wedle mów panny Toks — istny Mars Dzielny żołnierz i urocza dziewica posyłali sobie nawzajem gazety i ta platoniczna uprzejmość praktykowała się za pośrednictwem czarnego sługi majora.
Podwórze i schody u panny Toks były bardzo małe i w ogóle w całej Anglii może nie było tak nieczysto utrzymanego domku, lecz za to — mawiała panna Toks — jakie położenie! Zimową porą światło z trudnością tu dochodziło, słońce nie zaglądało nawet wiosną a ruchu śladu nie było. Z tem wszystkiem — mawiała panna Toks — pomyślcie o położeniu! To samo powtarzał wypukłooki major. Wszędzie i zawsze, gdziekolwiek był, nawet w klubie lubił rozmowę kierować na znakomitości, które żyły przy blizkiej modnej ulicy, żeby tylko zaznaczyć, że to sąsiedzi.
Ponury domek panny Toks był jej własnością, a dostał jej się od śp. oryginału z portretu wiszącego na honorowem miejscu nad kominkiem. Większa część umeblowania należała do epoki głów pudrowanych i harcapów. Szczególną tu uwagę zwracała maszynka do nagrzewania talerzy i spinet z winietą mistrza, otoczoną girlandą groszku wonnego. Major Bagstok, we wieku już schyłkowym, czuł się dumnym z uprzejmości panny Toks i łechtał swą ambicyę wyobrażeniem, jakoby to była