Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem Florcia wypoczęła, zjadła obiad i najściślej zaprzyjaźniła się z wujem Salomonem, z którym najszczerzej gawędziła o wszystkiem. Tę ożywioną gawędę przerwała czarnooka niańka. Nic nie mówiąc, żadnego nie uczyniwszy wyrzutu, uścisnęła swą pupilę, szczęśliwa widocznie ze znalezienia jej.
Zamieniwszy sklep w damski buduar, najstaranniej ubrała Florcię i za kilka minut gościnni gospodarze ujrzeli przed sobą prawdziwą pannę Dombi.
— Dobranoc — rzekła Florcia, zwrócona do Salomona. Byłeś pan dla mnie bardzo dobry.
Staruszek uszczęśliwiony ucałował czule małego swego gościa.
— Dobranoc, Walterze! — mówiła Florcia. Bądź zdrów.
— Żegnam, odpowiedział Walter, podając jej obie ręce.
— Nigdy ciebie nie zapomnę — ciągnęła Florcia — nigdy, nigdy! Bądź zdrów, Walterze.
I w niewinności wdzięcznego serca dziewczynka nastawiła mu policzek. Walter pochylił głowę i wnet znów ją podniósł. Twarz mu płonęła, z lękliwem zawstydzeniem spojrzał na wuja.
— Cóż, Walterze? No, dobranoc, Walterze! Bądź zdrów, Walterze! Dajże mi rękę, Walterze! Oto tak, bądź zdrów, żegnam cię.