Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czarnobrewa towarzyszka nawet słuchać nie chciała o takim rzeczy obrocie. Co robić? Taka była natura Zuzanny Nipper, że musiała tak zrobić, jak sobie uplanowała. Była wprawdzie dotąd nieczułą na obce troski i niepowodzenia, ale znieść nie mogła, gdy jej się w czem sprzeciwiano. To też tak energicznie dowodziła konieczności postąpienia wbrew przepisom, że zaledwie pan Dombi wyszedł za próg domu, już lekkomyślny syn jego biegł w kierunku ogrodów Staggsa. Ogrody owe leżały w okolicy kemdeńskiego miasta. Tu kierowały się obie niańki. Ryczards niosła na rękach Pawła, a Zuzanna prowadziła Florcię, chwilami poszturchując ją, co uważała za pożyteczne dla zdrowia wychowanicy.
Około tego czasu jakby cios trzęsienia ziemi wstrząsnął i zburzył tę dzielnicę, a ślady ogromnego ciosu widniały co krok. Domy się zachwiały i po części runęły, a gruzy okrywały ulice i zaułki. Powstały głębokie jamy i przepadliny: ówdzie ukształtowały się pagórki z gliny i piasku. Tu obalone wozy leżały u podnóża niezwykłego pagórka; ówdzie w jakiejś potwornej kałuży mokły i rdzewiały sztaby żelaza. Zjawiły się jakieś mosty zbyteczne, jakieś uliczki, któremi nikt nie chodził, jakieś tymczasowe domostwa i zagrody z grubych kłód i bali; babilońskie wieże kominów z oberwanymi końcami, szkielety karczem, złomy ścian i kolumn,