Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

motnie, bredząc o czynach, których sama nazwa zjeżała włosy na głowach najodważniejszych.
Ale przy łożu, przed którem klęczały modlące się dzieci, takie słowa były nieobecne. Ciszę przerywały jedynie zdławione w gardle łkania. A kiedy dłoń matki opadła w bezsile, kiedy jej błędne spojrzenie zawahało się po raz ostatni pomiędzy mężem a dziećmi, kiedy usta zamarły w nadludzkim wysiłku i w niemem pragnieniu kilku jeszcze słów, a podniesiona głowa osunęła się na poduszki, dokoła rozlał się taki spokój i taka cisza, jakgdyby zamiast śmierci nadleciał tylko sen. Dzieci pochyliły się nad nią: zawołały na nią po imieniu najpierw cicho, potem przeszywającym tonem rozpaczy. Nie było odpowiedzi. Nasłuchiwały oddechu: ani szmeru. Położyły jej ręce na sercu: nie biło. Biedne, nieżywe serce.
Mąż rzucił się na krzesło i oburącz uchwycił swe płonące czoło. Błądził nieprzytomnym wzrokiem od dziecka do dziecka, ale ilekroć napotkał zapłakane oko, drżał pod jego wejrzeniem. Nikt mu nie szepnął słowa ukojenia, nikt mu przyjaźnie nie spojrzał w twarz. Gardzono nim, unikano go; a gdy się wreszcie podniósł i chwiejnym krokiem wypadł z pokoju, nie poszedł za nim nikt, aby pocieszyć wdowca.
Były czasy, gdy przyjaciele przychodzili tłumnie, łagodzili smutki, gdy w podobnem nieszczęściu usłyszałby od niejednego człowieka serdeczne wyrazy współubolewania. Gdzie ci przyjaciele? Jedni po drugich: życzliwi, krewni, znajomi opuścili pijaka. Jedynie żona w doli i niedoli trwała wiernie przy jego boku — jakże jej za to zapłacił? Przyszedł