Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wypełniwszy swoje polecenie posłaniec znów odszedł.
Wszyscy obecni nie potrafiliby znaleźć słów na wyrażenie swego zdumienia, gdyby nawet mieli dość czasu na ich szukanie. Ale tego im brakło, bo ledwo posłaniec zdążył drzwi za sobą zamknąć, gdy znów ktoś do nich zapukał i do izby wszedł sam Teklton.
— Pani Piribingl — rzekł handlarz zabawek, trzymając czapkę w ręku. — Mnie bardzo żal. Zmartwiony jestem jeszcze więcej teraz, niż przedtem rano; miałem czas zastanowić się. Janie Piribingl! Choć mam zły charakter, jednak mimowoli mięknę mniej lub więcej, stykając się z takimi, jak wy ludźmi! Kalebie, oto ta mała, głupowata niańka zrobiła wczoraj kilka wzmianek bez sensu, których nić dziś odnaleźć zdołałem. Krew mi uderza na myśl, jak łatwo mógłbym był ciebie i twą córkę do siebie przywiązać i jakim godnym politowania bałwanem byłem, gdym ją za idyotkę uważał.
Przyjaciele moi, wszyscy, którzy tu siedzicie, w moim domu tak smutno dziś wieczorem. Niema w nim nawet świerszcza u kominka. Wygnałem ich wszystkich. Pozwólcie mi przyłączyć się do waszego towarzystwa, bądźcie tak łaskawi!
Po upływie pięciu minut, czuł się tu już jak w domu. Nie widzieliście nigdy takiego dziwaka. Co on robił przez całe życie, że nie