Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha, jeśli jesteś takiego mniemania!... — zaczął Teklton.
— A więc, oswobodzę ją — przerwał mu woźnica. Odeślę ją z mojem błogosławieństwem za liczne, szczęśliwe chwile, któremi mnie darzyła i z przebaczeniem za boleść, jaką mi wyrządziła. Niech odjedzie i cieszy się pokojem duszy, którego jej życzę! Ona nigdy nie będzie mnie nienawidzieć. Polubi mnie więcej, gdy przestanę być dla niej obrożą i gdy łańcuch, którym ją przykułem, lżejszym się okaże. Dziś rocznica tego dnia, w którym przywiozłem ją z domu rodzicielskiego, bardzo mało troszcząc się o to, czy będzie szczęśliwa. I dziś także Dot wróci do swego starego gniazda. Nie będę jej więcej natrętnym. Rodzice mej żony przyjadą do nas dzisiaj — powzięliśmy zamiar spędzić ten dzień razem — i zabiorą ją ze sobą do domu. Zupełnie jej wierzę i mogę zaufać jej honorowi, gdziekolwiek mieszkać będzie. Porzuca mnie niczem nieskalana i nieskalane życie będzie prowadziła, tegom pewien. Jeśli umrę — a to może nastąpić, gdy Dot młodą jeszcze będzie, tak postarzałem się w kilku godzinach, — to ona się dowie, żem pamiętał o niej i kochał ją do grobu! Oto rezultat tego, coś mi pokazał. Teraz już wszystko się skończyło!
— O nie, Janie, nie skończyło się. Nie mów tego, że wszystko minęło. Nie wszystko