Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żonę nawet w tej chwili) i opadł na biurko, osłabiony jak dziecko, a przez ten czas tamci wyszli.
Jan, otulony pod samą brodę, kręcił się około koni i pakunków, kiedy Dot weszła do izby, gotowa do drogi.
— Otóż jestem, kochany Janie! Bywaj zdrowa, Mey! Bywaj zdrowa, Berto!
Czy będzie miała odwagę ucałować je? Czy odważy się być wesołą i rozradowaną przy pożegnaniu? Czy potrafi spojrzeć im w twarz, nie rumieniąc się? Tak, Teklton patrzył na nią uporczywie, a ona to wszystko zrobiła.
Tilly usypiała dziecko, przechodząc tam i nazad koło Tekltona i powtarzając napół sennie:
— Czy serca ich były gotowe pęknąć, gdy się przekonali, że to ich żony? Czy ojcowie oszukiwali dzieci od kolebki dlatego tylko, aby w końcu złamać im serce?
— No, Tilly, dawaj mi dziecko! Do widzenia, panie Teklton. Gdzież podział się Jan? Powiedzcież przez Boga?
— Pójdzie piechotą, razem z koniem, — odpowiedział fabrykant, wsadzając panią Piribingl do wózka.
— Mój Jan kochany? Piechotą? W nocy?
Otulona postać męża pospiesznie kiwnęła głową zamiast odpowiedzi, a ponieważ mniemany starzec i niańka siedzieli już na swoich