Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczegożby nie? — zadziwił się woźnica.
— Jeszcze chwilę — ciągnął dalej handlarz zabawek. — Nie rób żadnego gwałtu. To bezpożyteczne, a także niebezpieczne. Możesz zabić, zanim się opamiętasz.
Jan popatrzył mu w oczy i cofnął się, jakby go kto uderzył. Jednym skokiem był już u okna i zobaczył...
O, cieniu, któryś się ukazał przy ognisku domowem!
O, proroczy świerszczu! O, niewierna żono!
Jan zobaczył ją z głuchym jegomością. Ale ten nie był już starcem, lecz przedstawiał dzielnego, młodego mężczyznę, który trzymał w ręku siwą perukę; pod jej pokrywą wcisnął się do ich nieszczęsnego domu. Jan widział, jak Dot słuchała, gdy oszust pochylał głowę, aby jej szeptać do ucha; pozwoliła się także objąć, gdy powoli kierowali się ku drzwiom przez ciemną drewnianą galeryę. Jan widział, jak zatrzymali się i zauważył, że Dot, zwróciwszy się wprost ku niemu twarzą, którą tak kochał! — swemi własnemi rękami urównała perukę na głowie niegodziwca, śmiejąc się przytem, zapewne z niedomyślności męża!
Z początku woźnica zacisnął swą potężną pięść, jakby chciał lwa na miejscu ubić. Lecz w tejże chwili roztworzył rękę, zasłaniając nią oczy Tekltonowi (bo kochał serdecznie swą