Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nasz przyjaciel, ojcze, nasz dobroczyńca... Wiesz, nigdy mi nie sprzykrzy się słuchać o nim, powiedz, czy kiedykolwiek znudziło mnie to? — z pośpiechem mówiła młoda dziewczyna.
— Rozumie się, nigdy — odpowiedział Kaleb — i całkiem słusznie.
— Ach, i jak jeszcze słusznie! — zawołała ślepa z taką szczerością, że Kaleb mimo całej czystości swych pobudek, nie śmiał spojrzeć jej w twarz, spuścił oczy, jak gdyby mogła w nich odczytać jego niewinne kłamstwo.
— W takim razie opowiadaj mi znów o nim, drogi ojcze — prosiła Berta. Opowiadaj od początku po kilka razy. Twarz jego miła, uprzejma i delikatna; na niej wyryta szlachetność i szczerość, tegom pewna. Serce odważne, które wszystkie dobrodziejstwa usiłuje skryć udaną szorstkością i niezadowoleniem wygląda z każdego rysu, z każdego spojrzenia.
— I powierzchowności nadaje szlachetność — dorzucił Kaleb.
— I powierzchowności nadaje szlachetność! — z zapałem powtórzyła za ojcem ślepa. — Pan Teklton starszy od Mey, ojcze?
— Ta-a-k — niepewnie powtórzył Kaleb. — On będzie trochę starszy. Ale to drobnostka.
— Z pewnością, ojcze! Być cierpliwą przyjaciółką jego w ubóstwie i starości, troskliwie doglądać go w chorobie, podtrzymywać w nie-