Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płomienia. Woźnica popatrzył najpierw na nią, potem na swego towarzysza, potem znów na żonę i znów na niego.
— Ona niewątpliwie szanuje cię i słucha, — rzekł Teklton; a to mnie zupełnie wystarczy, nie należę bowiem do osób uczuciowych. Ale czy sądzisz, że posiadasz co więcej ponadto?
— Ja myślę, — odrzekł Jan, — że wyrzucę każdego za okno, kto o tem wątpić będzie.
— Oto właśnie, potwierdził Teklton z niezwykłą mu ustępliwością. — Rozumie się, ty byś to zrobił bezwarunkowo. Niewątpliwie, zupełnie jestem o tem przekonany. Dobrej nocy, przyjemnych snów!
Jan był zaniepokojony i mimowoli nieswój, czego nie potrafił ukryć przed otoczeniem.
— Dobrej nocy, mój drogi przyjacielu, — powtórzył Teklton tonem współczucia. — Odchodzę. Jest między nami w samej rzeczy dużo wspólnego. Więc nie darujecie nam jutrzejszego wieczoru? No, dobrze. Następnego dnia jedziecie z wizytą, wiem o tem. Spotkamy się tam. Przywiozę ze sobą swoją przyszłą żonę. To będzie dla niej z pożytkiem. Zgadzacie się? Dziękuję.
A tam co?
Był to głośny krzyk żony woźnicy: głośny, ostry, niespodziany jęk, od którego izba zadźwięczała, jak szklanne naczynie. Młoda kobieta podniosła się z miejsca i stała jak skamieniała