Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz już nie po dawnemu. Jej dźwięczny śmiech brzmiał teraz zupełnie inaczej.
Świerszcz też zamilkł. Pokój, poprzednio wesoły, posmutniał.
— A więc, to już wszystkie pakunki, Janie, nieprawdaż? — odezwała się młoda kobieta po długiem milczeniu, z którego poczciwy woźnica skorzystał na praktyczną illustracyę przynajmniej drugiej części swego ulubionego twierdzenia, rozkoszując się jadłem, bo na to, że je mało, trudno byłoby się zgodzić.
— Tak, tu są wszystkie pakunki, prawda, Janie!
— Wszystkie — potwierdził Jan, — poczekaj... Nie... ja... — zamruczał, kładąc nóż i widelec na stole, z głębokiem westchnieniem. — To dopiero historya. Zupełnie zapomniałem o starym jegomościu.
— O starym jegomościu?
— We wozie, — dodał Jan. — On tam zasnął na słomie, kiedym go widział po raz ostatni. Dwa razy bardzo blizki byłem tego, aby ci o nim powiedzieć po powrocie do domu, ale wyślizgało mi się to z pamięci. Halo, hej, panie!
— Wstawaj pan, przyjechaliśmy!
Ostatnie słowa Jan krzyczał już na podwórzu, gdzie pospieszył ze świecą w ręku.
Tilli, zasłyszawszy tajemniczą wzmiankę o starym jegomościu i wyobraziwszy sobie, że