Strona:PL Karol Baudelaire-Kwiaty grzechu.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
LVI
Zmrok wieczorny.

Schodzi wieczór cudowny — zbrodniarzy druh wierny;
Skrada się, jak ich wspólnik, już nakształt niezmiernej
Alkowy — Niebo zwolna zwiera swe sklepienia,
A ludzi żądz gorączka w dzikie bestje zmienia.
O wieczorze! o błogi! przez tych upragniony,
Co bez kłamstwa rzec mogą: „Naszemi ramiony
Pracowaliśmy dzisiaj!“ Ciebie błogosławią
Umysły, co się jakimś dzikim bólem trawią,
Zaciekły badacz, gdy mu zaciąży skroń blada,
I zgarbiony robotnik, gdy łoża dopada.
Tymczasem w atmosferze, niby aferzyści,
Budzą się ociężali duchowie nieczyści,
W locie o okiennice bijąc i portyki,
A przy latarniach, których wiatr chwieje płomyki,
Prostytucja w ulicach rozpala ogniska,
Otwierając swe ujścia jakoby mrowiska —
Jak wróg chcący wycieczką skrytą podejść wroga,
Wszędy szlak przetrzeć umie, wszędy dla niej droga —
I w bagniskach miastowych porusza się na dnie,
Niby czerw, który żer swój człowiekowi kradnie.