Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Baudelaire-Kwiaty grzechu.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cóż — żeś, Bóg, Szatan, Anioł czy syrena zwodna,
Ty — pieśni, blasku, woni, ty — z aksamitnemi
Oczyma wróżko, pani jedynie czci godna,
Gdy czynisz świat mniej wstrętnym, chwile mniej ciężkiemi?






XVII
IDEAŁ.

Nie, nigdy tych piękności winietkowych roje,
Wytwory schorowanej, wynędzniałej ery,
Z nóżkami do ciżemek, z twarzą bladej cery —
Nie zadowolnią serca takiego jak moje.

Niech Gavarni, ten malarz istot z chorem ciałem,
Weźmie swoich suchotnic szczebiotliwe stada!
Nie dla mnie z tego grona żadna róża blada,
Żadna się z mym nie zrówna krwawym ideałem.

Otchłani mego serca ciebie trzeba, ciebie,
Lady Makbet, kobieto z potęgą zbrodniczą,
Śnie Eschyla — zrodzony na północnej glebie!

Lub ciebie, Nox, o córo Michała-Anioła,
Co śpisz w milczeniu świętem — z twarzą tajemniczą,
Kutą rylcem genjalnym u tytanów czoła!