Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nic, tylko krótko, kurczowo, jakby w napadzie mocnego bólu ścisnęła mi dłoń i uciekła. A nazajutrz nie było panienki za petunjami na górze. W szystko stracone, jestem brudna, ordynarna świnia. Lecz oto znowu nastaje czarna noc, a na ławeczce pod jaśminami jaśnieje panienka. Ten w wysokiej czapce nie odważa się usiąść obok niej i mruczy coś, jakby ją przepraszał. Ona odwraca się od niego, ma zapłakane oczy i robi mu miejsce obok siebie. Jej dłoń jest jak martwa i nie można wyciągnąć z niej ani słowa. Boże drogi, co tu robić? Proszę panią, proszę panią, czy nie mogłaby pani zapomnieć o tem, co pani wczoraj wieczorem powiedziałem?
Nagle obróciła się ku mnie, nasze czoła tryknęły się, jak wtedy z tą dziewczyną o wystraszonych oczach, ale jakoś doszukałem się jej zamkniętych, zaciśniętych ust. Ktoś przechodzi przez peron, ale teraz już wszystko jedno. Panienka bierze mnie za rękę, kładzie ją na swoich malutkich miękkich piersiach i przyciska niemal rozpaczliwie... Masz mnie, masz! A jeśli już musi być i tamto, to niech sobie będzie! Niema już żadnych innych kobiet, jestem tylko ja! Nie chcę, żebyś wogóle mógł myśleć o kobietach innych.
Traciłem głowę z żalu i tkliwej miłości. Uchowaj Boże, panienko, abym miał przyjąć ofiarę aż taką. Nic podobnego być nie musi, dość mi całować za-