Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiś posępny zaduch, ale było mi wszystko jedno, przynajmniej miałem dach nad głową. Byłem zgorączkowany i wzburzony, nawet jeść nie mogłem, ale żeby to nie wyglądało zbyt dziwnie, udałem, że idę do restauracji jeść, i wałęsałem się po ulicach, pełen niepokoju, żeby nie zgubić swojej przystani. Jeszcze w nocy nerwowa gorączka męczyła mnie plątaniną dziwacznych snów. Kiedym się nad ranem przebudził, na krawędzi mego łóżka siedział gruby młodzian, od którego zalatywało piwem, i recytował jakieś wiersze.
— A to niespodzianeczka, co? — rzekł i recytował dalej. Myślałem, że jeszcze śnię i zamknąłem oczy. — Cóż to za koń, miły Boże — rzekł młodzieniec i zaczął się rozbierać. Zerwałem się i usiadłem na łóżku. Młodzieniec siedział na krawędzi i zdejmował buty. — Teraz znów trzeba będzie przyzwyczajać się do innego bydlątka — narzekał. — Wiele trudu kosztowało mnie, zanim nauczyłem milczeć tego, co tu mieszkał przed tobą, a ty mi tu chcesz spać jak pień — skarżył się gorzko. Byłem ogromnie rad, że ktoś ze mną rozmawia. — Co to były za wiersze? — pytałem. Młodzieniec był wściekły. — Wiersze! Ty mi będziesz mówił o wierszach, ty pietruszko zielona! Uważaj-no — jąkał —, jeśli chcesz ze mną żyć w zgodzie, to niech cię ręka boska broni, żebyś mi