Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uprzejmie dziękuję.
Nie, niech pan w to nie wierzy. Ja się pana bałam. Takie to jakieś tajemnicze i straszne — jakby pan był zamaskowany. Ogromnie niepokojące. Omal nie uciekłam, gdy w ogrodzie odezwał się pan do mnie. Tak się przeraziłam!
Beg your pardon, ja właściwie nie chciałem...
Ale ja chciałam, żeby pan przyszedł. Nie wiedział pan o tym? Takie to głupie, te zwyczaje hiszpańskie, że nie możemy siedzieć razem przy obiedzie. Trzeba takie spotkanie po prostu ukraść i zaraz staje się wszystko takie dziwne. Serce bije, jakby to był grzech, czy co? Hallo, czy pan jeszcze jest?
Tak, jestem tu jeszcze. Niech pani nie patrzy, bo skoczę z balkonu, Maria Dolores!
Szybko okrywa sobie gołe ramiona szalem z frędzlą. Teraz jest znowu czarną Kubanką, która słodko mruga długimi rzęsami w ten nocny mrok i nie myśli o niczym, tylko czeka.
Pani rozumie, tam się spotyka tak mało białych kobiet, tam na wyspach. Nie pojmuje pani, co to za cud, gdy się nagle ma to straszne i piękne uczucie szacunku. To pragnienie, żeby uklęknąć i nie odważyć się podnieść oczu. Ay, seńorita, co by to było, gdyby mi pani podarowała swoją chusteczkę! Upadłbym na kolana i do samej śmierci byłbym szczęśliwy.
Kubańska dziewczyna promienieje i powoli, powoli ześlizguje się jej mantón z jednego ramienia. Odsłania tylko kawałek matowego ciała, ale to znaczy więcej niż cokolwiek innego... Pewno owionął ją skrzydłem nietoperz w swym zygzakowatym locie, bo zadrżała, skrzyżowała ręce na piersi i uciekła.
No tak, już niedługo będzie świt, w ogrodzie zaćwierkała boża ptaszyna jakby przez sen. Amerykańska studentka cichutko podchodzi ku oknu i patrzy na balkon. Tak, i teraz jeszcze żarzy się tam czerwony ogieniek cy-