Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Pani Ewelinie Szawłowskiej
swej ukochanej Ciotce i Opiekunce
pracę tę poświęca wdzięczny
Autor.

...... Za chwilę mieliśmy się rozstać.
Na wschodzie za górami, piętrzącemi się po prawej stronie Czarnego Czeremoszu, zaiskrzyły się właśnie pierwsze brzaski różowego świtu; na wezbranych nurtach spienionej, rwącej, górskiej rzeczki drżały dwie zbite tratewki, umajone gałęziami choiny, ukraszone pstremi chorągiewkami, z chustek kobiet huculskich zrobionemi. Wioślarze, kiermanicze, — jak ich tu zowią — przystroili w ten sposób statek, którym moi towarzysze, współuczestnicy kilka tygodni trwającej wyprawy myśliwskiej, mieli popłynąć w dół rzeki, ku równinom, ku stronom cywilizowanym.
— Nie wiem sam, po co tu zostaniesz? — mówił przyjaciel mój Stef.
— Mówić z nim nie warto. Ot, zwykłe literackie dziwactwo — dorzucił Mieczysław, machnąwszy ręką z pewnem lekceważeniem. — Słuchać będzie, jak to wiatr wieje, jak Czeremosz szumi, jak hucuły drą się na »trembitach« — mówił dalej z odcieniem ironii — później będzie to opowiadał pannom, albo i opisywał. Taka już natura, nic mu nie poradzisz.
— Z głodu tu umrzesz! — zakonkludował milczący dotychczas Tadzio — ani mięsa uczciwego, ani kieliszka wina. Ah! Boże, żeby w tych górach nie łyse niedźwiedzie, ale żubry