Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tamazłyk[1], na wypas i aż po św. Pokrowie po nią się schodzą, — nie dokuczają.
Ja to im czasem dokuczę; przez lato poprzezywam im krowy po naszemu: to kraśna, to jagoda, to kalina, i bydlęta tak się przyzwyczają, że na inne, dawne miano już do rąk nie idą, przychodzą więc do mnie ciż właściciele i proszą, żeby im powiedzieć, jak się teraz ich krowy zowią i wymawiać się uczą obce słowa; ja ich uczę, i choć czasem polskie słowo wymówię i usłyszę.
Siedzieliśmy zadumani, milczący, w opowiadającego wpatrzeni. Starzec ten z całą prostotą i dobrodusznością wspaniałym był i wielkością swych nieszczęść, i łagodną rezygnacyą, i poddaniem się woli Bożej, krzyż swój dźwigał uczciwie. Patrzałem nań, nie mogąc zdecydować się, jakiem słowem doń przemówić. On spostrzegł moje zmieszanie i przeczuwając przyczynę, pierwszy przerwał milczenie, swobodnym tonem mówiąc:
— A co? prawda? nic ciekawego, mówiłem, że nic ciekawego, zwykłe, zwykłe u nas dzieje. Ot! lepiej niech mi pan powié — rzekł zwracając się do mnie — co się z panem pułkownikiem dzieje? z jego wnukami?
— Hm! cóż? pułkownik majątek w ziemi uratował, kapitałami poforsował, przekupił urzędników i dali mu pokój; żył jeszcze potem z dziesięć lat, pamiętam młodym chłopakiem będąc, widywałem go.
— A wnuki? wnuki? — pytał niecierpliwie starzec — jacy oni?

— Jacy? a Bóg to raczy wiedzieć? — odpowiedziałem niepewnym głosem i w pamięci stanęły mi sztywne, zimne postacie dwóch młodych hrabiów Korwinów — no cóż? dobrze się rządzą, majątku przysparzają, cukrownie budują, z nimi nie miałby pułkownik trudności, usłuchaliby z łatwością rozsądnej rady — i mimowolnie odcień ironii zadźwięczał w moim

  1. Tamazłyk, trzoda spędzona przez chłopów na wypas, za którą płacą lub odrabiają.