Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Za chwilę usłyszałem znowu głos starego, dochodzący od stawu, teraz brzmiał tryumfująco, radośnie:
— Oto karpie — wołał — na książęcy stół na wigilię można podać, wstyduby nie zrobiły, jakby umyślnie, gości przeczuwając, złapały się, jak raz pańskiej gęby czekały. A no sprawcie ich chłopcy — zwrócił się do Wicka i Maksa, którzy do spółki kucharzowali nam w tej wyprawie, i oddawszy im ryby, sam przyszedł i usiadł koło nas. Przypatrywałem mu się uważnie.
W ruchach i słowach tego człowieka było coś niepochwytnego, co jednak zmuszało do przypuszczenia, że on nie całe życie krowy i woły pasał.
W wyrazie twarzy, w tym smutnym a równocześnie rzewnym uśmiechu, w całym wyrazie pięknej twarzy była jakaś dziwna melancholia, jakaś na wszystko zrezygnowana tęsknota duszy silnej, zdrowej a wierzącej, lecz mimo to nieszczęśliwej. Cała postać, mimo wieku wyraźnego, gibka, elastyczna i ruchliwa, zdradzała człowieka, który przeszedłszy przez różne nieszczęścia, boleści, burze moralne, nie złamał się w nich, a żyjąc na łonie natury, zachował czerstwość, siły i zdrowie żelazne.
Rozweselony naszem przybyciem, rozradowany widocznie tem, że słyszy wkoło siebie mowę ojczystą, odżył, twarz mu się rozchmurzyła i zdawał się być młodzieńcem prawie, młodzieńczy ogień mu w oczach płonął, młodzieńczy zapał drżał w głosie, tylko białe jak śnieg włosy wiek podeszły zdradzały.
— Niech pan co mówi — prosił, — zwracając się do mnie. — O! mów pan, mówiące po polsku, robi pan dobry uczynek — tak jakbyś pan dał najbiedniejszemu żebrakowi jałmużnę hojną — proszę, nie śmiejcie się ze mnie, że ja jak dziecko małe waszemi słowami się bawię — ja tak dawno słów takich nie słyszałem — i może znowu, kto wié, jak długo, do śmierci może nie usłyszę ich już.
Wicek przerwał rzewne słowa starca, odwołując go w celu poradzenia się w jakiejś kulinarnej kwestyi — o wieczerzę