Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

losu. W stosunkach życia codziennego był nieocenionym, czas upływał nam wesoło.
Nie jeden raz znużeni całodziennem męczącem polowaniem, zasiadaliśmy przy wielkiem ognisku na kominie płonącem i puszczaliśmy wodze rozbujałej wyobraźni, snuliśmy czarodziejskie marzenia o przyszłości, o przyszłych losach narodów, do których należymy.
Jakże pięknemi marzenia te były? czemuż twarda rzeczywistość nie tworzy się na obraz i podobieństwo marzeń młodzieńców, których umysły po brzegi poezyą, miłością bliźniego, braterstwem narodów są przepełnione — nienawiści plemiennej, z materyalnych pobudek zrodzonej, pozbawione. Czemuż marzenia te — marzeniami tylko pozostać muszą, zawód a rozczarowanie tylko pozostawiając po sobie w sercach.
Braćmi czuliśmy być sobie nawzajem i spodziewaliśmy się, że gdy nas takich więcej będzie, to potrafimy pobratać z sobą dwa wrogie narody. O! marzyciele.
Gdy chwila wymarszu nadeszła, żegnaliśmy go, jakby do rodziny należał.
I on rozczulony, ze łzą w oku przyjmował błogosławieństwo z ust mojej matki, takie szczere i serdeczne, jakby dla mnie przeznaczone.
Od tego czasu nie widziałem go ani razu, nic nie słyszałem o nim, aż dziś ujrzałem go po tylu latach niewidzenia po raz pierwszy — policmajstrem.
Wejście żyda-lichwiarza, przerwało mi wspomnienia.
— Siadaj pan, panie Rubinstein — rzekłem, wskazując mu krzesło.
— Nu, na co siadać, proszę pana, ja mogę postać, to krótki interes.
— Interes pan znasz? Berko musiał mówić panu. Potrzebuję czterysta rubli na miesiąc, może na dwa. O procent chodzi.
— Co tam gadać, bagatelna rzecz i za procent my się pogodzimy; za to nie będzie u nas ostanowki — i machnął ręką lekceważąco, podchodząc do mnie bliżej; gdy tak się