Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 75 —

tylko spojrzał na wieprza, to zaraz powiem, ile waży i co z niego może być. Cóż, zięciu, nic nie mówisz?
Śpiewalski siedział z pochyloną głową i milczał.
— Ha, — rzekł po namyśle, — cóż ja mam powiedzieć? Wyście znawca — ja nie; wyście handlarz — ja tylko gospodarz.
— Ale pieniądze lubicie?
— Lubić lubię, ale wolałbym zboże sprzedawać, niżeli co innego; zresztą mówiłem wam już wprzódy, że teraz radbym w domu posiedzieć i odpocząć.
— Nikt was nie ciągnie z domu — dajcie tylko pieniędzy, a my ze szwagrem zrobimy ruch.
— Łatwo powiedzieć, dajcie, a jeżeli ja nie mam.
— Ha! ha... wy nie macie! To coś nowego.
— Teraz nie mam i o żadnych interesach mówić nie chcę. Dajcie mi odpoczynek, bardzo was proszę, później, ku wiośnie, pogadamy.
Kieliszek nie nalegał, ale skwaśniał odrazu, jak ocet, nawet na obiad nie bardzo zapraszał i do picia nie zachęcał. Zły był, że nie po myśli mu poszło. Pożegnał zięcia i córkę dość obojętnie, bąknął pod nosem parę słów, co niby znaczyć miało, że ży-