Przejdź do zawartości

Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —

— Nie w swoje rzeczy się wtrącacie. Co to, młodzik ja jestem, żeby mi kto rozkazywać miał. Robię, co mi się podoba, a wam do tego nic.
— Ojcze! — zawołała najstarsza córka, — nie gubcie się, wracajcie, póki czas. I tak już was ludzie na języki wzięli, śmieją się z was, szydzą, aż serce boli słuchać. Tegoście się na stare lata doczekali!
— Niech się ojciec rozmyśli, rzekł drugi zięć. Chyba was złe opętało, że w taką familię wchodzicie; tyle już z was wyssali, a co będzie później? Na dziady zejdziecie, kawałka chleba wam zabraknie.
— Dziadziu, dziadziu! — piszczały dzieci.
— Ojcu się zdaje, — lamentowała młodsza córka, — że ona do ojca przywiązanie ma? Ona tylko pieniądze wasze kocha... szczerzy do was zęby przed ślubem, a później dopiero pazury pokaże, wstydu wam narobi, życie zatruje, godziny spokojnej mieć nie będziecie... Ojcze! przeżegnajcie się, odpędźcie od siebie to pomyślenie szalone.
Że wszyscy naraz mówili, a małe dzieci darły się, jak oparzone, Śpiewalski do słowa przyjść nie mógł. Zły był, twarz mu poczerwieniała, jak burak, a oczy błysnęły ogniem, jak kocie...
— Cicho! — zawołał, cicho! — odkądże to dzieci mają rozkazywać rodzicom? Co czynię, to czynię,