Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —

Kożuch kupić — nie łatwa rzecz: ze dwie kopy trzeba przerzucić i obejrzeć, zanim się co porządnego znajdzie, a i na wytargowanie trzeba czasu. Sprawunek taki raz na kilka lat się robi i pieniędzy nie mało kosztuje.
Na rynku za wielkim stosem kożuchów żyd siedział, a ujrzawszy, że Bartłomiej przygląda się zdaleka, zaraz zaczął wołać.
— No, gospodarzu! chodźcie, nie bójcie się, mój towar spokojny, nie kąsa... Wy chcecie kupić kożuch?!
— Może i chcę...
— Ja wiem, że chcecie. Teraz do zimy idzie, jakże taki znaczny gospodarz mógłby być bez kożucha? Chodźcie no bliżej, obaczcie, przymierzcie, przekonajcie się, jaka w nim ciepłość jest. A co — dodał, gdy Bartłomiej pierwszy z brzegu kożuch na siebie przywdział, — a co? wam się pewnie zdaje, że to kożuch?
— A cóż ma być?
— To jest pierzyna, to piec jest, to łaźnia! Co ja gadam? W łaźni nie jest tak ciepło, jak w tym kożuchu... A jak on na was pasuje, jak pasuje! Przysiądz można, że jest na urząd robiony...
— Zdaje się, że trochę zaciasny...
— Co to za gadanie! Naprzód nie jest ciasny, a powtóre choćby i był trochę ciasny, to właśnie