Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
217
Na pograniczu obcych światów

twych! Promień słoneczny pada na zczerniałe mury twych ruin, ty uśmiechasz się, ale uśmiech ten jest gorzki i posępny, rozdziera serce i budzi smutek, jak dziki ryhot wzburzonego morza, gdy w okrutnej igraszce korabie swe o skaliska miażdży wybrzeżne...
O Maelgunie, bohaterze potężny! Ilekroć zabrzmi żałobny śpiew o twej śmierci, ilekroć zabrzmi pieśń o srogiej zemście pięknej Chiomary, zawsze zapłacze twój lud, zasmucą się lica drzew, westchnie żałośnie każdy junak dobry!
Cudną jak wiosna była Chiomara, ale pomsta jej buchnęła zgubnie, jak pożar na pustej górze w suchym gąszczu powitały, który płomienne swe fale na ciche bory i na złote na równinach rozlewa pola. Chiomara twoją była kapłanką, biała bogini, wielebna Korydweno! Chwała tobie, sława tobie, władczyni świętej nocy, z której powstał świat! Tyś córą boga najwyższego, boga Esa groźnego, tyś dostojna, tyś święta — chwała tobie! Dziewięć dziew czystych poświęcono służbie twojej, w usta ich kładziesz swe wieszczby, ręce