Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
214
Na pograniczu obcych światów.

czułem to — dalszych swych losów. Napróżno oglądałem się dokoła. Nie było śladu znanej mi jaśni ani w bibliotece, ani na dworze, w mrocznem powietrzu wieczornem. Nagle dziwny, niezwykły, widziadlany wiew zaigrał mi we włosach, niby tchnienie mrożące; — teraz wiedziałem napewno, że zjawisko jest gdzieś w pobliżu.
— Tyś tu, a ja cię nie widzę! — zawołałem, wodząc okiem z większem jeszcze utęsknieniem to po pokoju, to za oknem po okolicy i ciemnym nieboskłonie. Między chmurami świeciła wielka, biaława gwiazda, której nigdy przedtem nie widziałem. — Toś ty, zjawie mój? — szepnąłem. — Czułem, żeś w pobliżu! Niepojęta, różnokształtna, jakież masz imię?
— Zwij mnie Chiomarą! — zaszeleścił słaby wietrzyk.
— Chiomara? — Jest to imię, które było mojem, gdy żyłam na ziemi, córa druidów, nędzna, nieszczęśliwa!
— Potężnie przejmujesz mi duszę, Chiomaro! Tyś córa druidów? Tyś nieszczęśliwa?