Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
195
Na pograniczu obcych światów

teryi, wszystko było indywidualnością, duchowością, wszystko zmieniało się nieustannie, a przez świat szedł wielki głos, niby wicher świadomy, huczący, pieśń, której słowa brzmiały: „A syn niewiadomości zwie się człowiekiem. W mózgu jego powstało straszliwe widziadło, wytwór jego ślepoty, który śmiercią nazywa. On nie wie, że wszystko wiecznie żyje w przyrodzie, i że przeto wszystko nieustannie zmienia się i przeradza.“ Ucho moje napełniała wielka melodya tej pieśni, ale jednocześnie i oko nie próżnowało: widziałem, że cały widnokrąg napełniony był tworami niepojętych kształtów, widziałem, że twory te, to unosiły się nad wodami, to wychodziły z ziemi. Na najwyższych górach siedziało kilka olbrzymich postaci; głowy ich, zdało mi się, sięgały gwiazd, a stopy spoczywały na wierzchołkach lasów w dolinach, niby na podnóżu. Groza niewysłowna przejęła mnie; moja błahość, moje nicestwo gniotły mnie i zabijały. Bogu dzięki, straszliwa ta przenikliwość wzroku trwała tylko krótkie okamgnienie, ludzka moja ślepota powróciła,