Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
182
Na pograniczu obcych światów.

dzień, i dla mnie mijała dawna, bólu pełna noc! Teraz lub nigdy! Długo pragniona, długo oczekiwana chwila zgody przyszła zatem nareszcie! W okamgnieniu zbiegłem ze wzgórza, przeskoczyłem nizki mur i pośpieszyłem przez ogród. Flora przestała grać; stała teraz na balkoniku, wychodzącym z jej pokoju na ogród. Światło księżyca padało prosto na jej twarz, obsypywało dyamentowymi błyskami ciem ne jej włosy, oblewało śnieżną bielą całą smukłą, wdzięczną jej postać, która w lekkiej jasnej sukni wydawała się jak gdyby z eteru zwianą świetlistego. Twarz miała obróconą ku niebu, zdawało się, że szuka na niem gwiazd, które w zwycięzkiej światłości wiernego ich pasterza mdło zaledwie i blado migotały i w tej chwili porównania wytrzymać nie mogły z gwiazdami tych zamyślonych, zapatrzonych w nie oczu. Nie widziała mnie, a ja nie wołałem na nią. Drzwi wiodące z naszej sypialni do ogrodu były otwarte; wszedłem szybko — była to najkrótsza droga do pokoju Flory, bo sypialnia przylegała do korytarza, zkąd schody na pierwsze pro-