Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
9
Na pograniczu obcych światów

kcików srebrnych w dół na wysokie domy, a tajemniczy, miru pełny dech nocy igrał czasem tkliwie z młodymi liśćmi drzew rosnących wzdłuż chodnika. Kroki moje brzmiały przeciągle na asfalcie i odbijały się niezwykłem echem od wielkich budowli w cichym śnie pogrążonych. Dziwne wrażenie robiła ta pustka w miejscach, gdzie nawykło się widzieć tak bujne życia falowanie! Jakież dziwne cienie padały na jasną drogę przede mną! Zdawało mi się, że kroczę jak we śnie, że mam przed sobą trupa tego olbrzymiego miasta. Światłość miesięczna ma dziwną władzę przysłaniania rzeczywistości jakby zawojem i wyczarowywania niewyjaśnionych jakichś nieprawdopodobieństw, szczególnych jakichś obcości. Chciałem, przyśpieszając kroku, wyrwać się z tego półsnu niepojętych uczuć, i miałem właśnie wstąpić na skraj ogromnego cienia, który kościół św. Magdaleny rzucał na ulicę — gdy wtem na samej rubieży światła i cienia ukazała się postać starego człowieka — w którym na pierwszy rzut oka poznałem swego ojca.