Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
143
Na pograniczu obcych światów

a był to brzeg morza o chmurnych, czarnych falach... Morze to nie miało kresu ni dna, była to otchłań, grożąca pochłonięciem światu całemu; poszum ogromny mroźnych jej wałów huczał jednostajnie tajemne jakieś słowa, a gdy ucho moje wnikło w chmurny ich rozgwar — żałobna zabrzmiała mi psałmodya: „Jam jest to wielkie nic, z którego wszystko powstało, w które wszystko padnie z powrotem.... nic jest wszystkiem.”
I czułem, jak istność moja zawalać się jęła, a dusza szaleć w wirze przerażającym, spadałem w bezdeń i tylko ręka moja rozpacznie, kurczowo trzymała się jeszcze czarnej skały wybrzeżnej. Aż nagle oto zabrzmiał głos inny, cichy, jak gdyby z mglistej idący dali, łagodny jak tchnienie róży, rzeźwiący jak rosa poranna, czaru pełny, jako promień gwiezdny — i obejrzawszy się ku skale, ujrzałem otwór wielki, zkąd głos ten dochodził. Przeszedłem przez otwór i stanąłem na okraju puszczy żywota. Przez palące jej piaski szedłem, gdzie wołał mnie ów głos, a szedłem długo, długo, ale nie zwracałem uwagi