Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
123
Na pograniczu obcych światów

swój sumiennie i niezmordowanie, stała mi się prawdziwą „pomocą”, tak, jak-em wówczas rozumiał i żądał, ale istotne znaczenie tego wyrażenia biblijnego teraz dopiero zaczęło mi się wyjaśniać. Teraz dopiero uczułem, że w księdze genezy słowo to nie oznacza bynajmniej „gospodyni,“ jak to sobie — według mego mylnego zapatrywania — i Flora wytłómaczyła. Miałem pomocnicę wierną, pilną, skromną, ale nie miałem jej w znaczeniu wyższem, moralnem, nie miałem żony, małżonki. Majątek mój rozwijał się kwitnąco, ale w sercu czułem sieroctwo. Flora była zimna, zamknięta, zamyślona. Uśmiech jej nie rozjaśniał komnaty, jak ongi uśmiech matki mojej, na której miejscu ona dziś siadywała. Chmurne domostwo nie stało się ani o źdźbło przytulniejszem, niż było przed ożenieniem się mojem, a długie wieczory jesienne, dążąc w łono wieczności, ciągnęły tak smutno i posępnie przez cichą naszą siedzibę, jakby wcale nie było młodości Flory i wiosennej jej krasy pod strzechą mych ojców. Ani razu nie zabrzmiał srebrny