Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sób, ten plebejusz znów przez swą dumę ku sobie przyciąga, poniża.
Przez parę dni ciężko chorowałam. Kiedy przyszłam do zdrowia, odano mi, w tajemniczy sposób doręczony list od Jarosława. Zwróciłam nierozpieczętowany. Odjechałyśmy wkrótce do domu.
Nie jestem w stanie określić uczuć, jakie mną miotały w naszej pustyni. Nieustannie paliły mnie na czole i twarzy dwa pocałunki, to zimno, to dreszcze febryczne wstrząsały mojem ciałem; zimno śmiertelnego przerażenia obejmowało mnie na wspomnienie szkaradnego księcia, żar zaś hańby na myśl o śmiałym postępku Jarosława. Postacie tych dwóch mężów nie schodziły mi z oczu, zamącały spokój, psuły sen.
— Jak ja ich nienawidzę! — powtarzałam raz głośno.
— Obu? — szepnął jakiś głos wewnętrzny — a jam zczerwieniała z gniewu nad tem powątpiewaniem mego sumienia. Od tego czasu miałam znów nowe utrapienie: zaczynałam przebaczać Jarosławowi i martwiłam się, że to czynię.
— Zbyt mu wiele myśli poświęcam, muszę się zająć czemkolwiek.
Niedaleko od naszej posiadłości, za lasem mieściła się plebania, niebogata wprawdzie, ale z pięknym kościołem, w którym, w cieniu gotyckiego sklepienia znajdowało się kilka starych, cennych obrazów. Proboszcz staruszek grał namiętnie na organach, ja też chodziłam często w lecie przysłuchiwać się tej muzyce. Oprócz tego miał dość bogaty księ-