Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziwiał moją wyjątkową piękność. Byłam rzeczywiście piękną, przyznaję się do tego obecnie, ponieważ uroda jest mi obojętną. Jarosław, człowiek ognistego temperamentu, nie mógł zapanować nad swemi uczuciami. Namiętność jego pochlebiała mi, gdyż powszechnie mówiono, że nie zwraca wcale uwagi na piękność kobiet.
Jednego wieczoru wysunęłam się niepostrzeżenie z towarzystwa, u mej krewnej zebranego, i poszłam do ogrodu, kończącego się nad samą Wisłą. Noc była prześliczna. Niebo zasiane gwiazdami; każde drzewo, każdy krzak, pokrywający się pierwszą zielenią, zdawał się chwiać radośnie, ciesząc się zbliżaniem wiosny. Okryta w ciepły szal, usiadłam na ławce. Z przymkniętemi oczyma myślałam o wypadkach ostatnich. Nie wiem, jak długo pozostawałam w tym półśnie; naraz uczułam gorący pocałunek na twarzy.
Z trwogi i oburzenia nie mogłam się poruszyć, ani głosu wydobyć. Widziałam tylko sylwetkę uciekającego mężczyzny, nie rozpoznałam go jednak. Kiedym się już nieco uspokoiła, wstałam. Wówczas spadło mi z kolan coś błyszczącego i zsunęło się na ziemię. Podniosłam niechętnie; — była to złota spinka z brylantem. Widocznie wypadła ona z mankieta owego mężczyzny, który musiał się ręką oprzeć o drzewo.
Powróciwszy do salonu spostrzegłam nowoprzybyłych gości, pomiędzy nimi Jarosława. Grał właśnie Chopina, porywając grą artystyczną całe towa-