Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stałam piekłu, jakiemu się równało późniejsze moje życie.
Od tego dnia przeklętego chodziłam bez ducha, pytałam się samej siebie, czy to wszystko złudzeniem, czy prawdą; czy nie znajdę jakiego środka do uniknięcia okropnego przeznaczenia.
Nie bawił mnie już Petersburg, ani jego towarzystwo wspaniałe. Tęskniłam za samotnością, rozległemi polami, stykającemi się gdzieś w dali z błękitnym firmamentem, za ciemnemi borami, w których często wichrzyca szalała; tęskniłam do starego, nawpół zburzonego już zamku, nawiedzanego co wieczór przez liczną gromadę myszy... Zadowolona też byłam, gdy zadecydowała matka powrót do domu.
Jadąc tam, zatrzymałyśmy się u krewnych w Warszawie. Ci starali się również o największe urozmaicenie nam czasu. Dziwili się memu smutkowi i chmury z mego czoła chcieli rozpędzić za pomocą ciągłych zebrań.
Pewnego razu zaprosili, między innymi, artystę, cieszącego się wielką sławą.
— Młody ten pianista zdobył głośne imię w Paryżu. Był rodem z Czech, nazywał się Jarosław Bohusz.
Spuściła głowę, po chwili zaś powiedziała spokojnie: Był to obecny twój teść...
— A tyś go pani kochała?
— Nigdy!
Lambert patrzył na nią zdziwiony.
— Zauważyłam, iż od pierwszego wejrzenia po-