Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rączkowe jego majaczenia i halucynacye. Rano zawołał ją do siebie i zaczął mówić słabym głosem:
— Podaj mi pani ten pakiecik listów, pod poduszką leżący.
Skoro mu podała, odezwał się:
— Przyrzeknij mi, że oddasz memu zięciowi.
— Przyrzekam, ale nie wątpię w wyzdrowienie twe, panie Borotin.
— Nigdy już nie wyzdrowieję. Słuchaj pani dalej. Gdy umrę, a to dziś nastąpi, nie zawiadamiaj córki. Uczyń to po moim pogrzebie. Pisała mi niedawno, że się cieszy z ogromnego balu, jaki, sądzę, dziś lub jutro się odbędzie. Popsułbym jej zabawę. Tak mało dostarczyłem jej za życia przyjemności, nie chcę więc, aby śmierć moja pozbawiła ją tej pierwszej radości.
Przymknął oczy. Panna Iraskówna myślała, że już umiera. Przypomniała sobie nagle o księdzu, o tem, iż Borotin może umrzeć bez wyznania tego strasznego grzechu. Właśnie chciała mu o tem powiedzieć, gdy drzwi się otwarły. Na progu ukazała się ta sama postać, którą widziała wówczas w lesie, około chaty znachorki. Poznawszy ją odrazu, krzyknęła z przestrachu. Na okrzyk jej chory otworzył oczy, ujrzawszy twarz pani de Dorval — ona to była rzeczywiście — zdawał się już konać. Przybyła zbliżyła się do łóżka, pochyliła nad umierającym, mówiła mu coś z przejęciem, tłómaczyła spokojnie w języku nieznanym pannie Iraskównie. Widziała ona tylko, że twarz Borotina przy słowach pięknej pani roz-