cego dworu rozświetlony, niesamowicie groźny.
Uciekali. Gonił ich huk ognia, trzask iskier, grom walących się gruzów.
Wpadli w czarny bór. Każde drzewo zastępowało im drogę. Każdy krzew chwytał za odzież. Gałęzie chłostały po twarzy. Korzenie czepiały się nóg.
Dobrnęli wreszcie do starego, spróchniałego dębu. Tam zamierzali odpocząć i złożyć w dziupli skarb. Ale jeden drugiego lękał się, iż zdobycz wykradnie. Poczęli się naradzać. I uradzili podzielić łup na trzy równe części.
Blady świt wstawał już poza lasem, gdy dokonali podziału. Został jedynie sporny klejnot najcudniejszy, złoty pierścień z różowym brylantem. Zagarnął go herszt. Prowadził ich przecie do dworu, mordował sam. Należy mu się nagroda.
Nie śmieli się sprzeciwić dwaj pozostali. Porozumieli się tylko nienawistnem spojrzeniem. Było ich dwóch — on jeden. Poco tracić cudowny pierścień? poco te skarby dzielić aż na trzy części?
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/100
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.