Przejdź do zawartości

Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zajaśniały srebrne pnie brzóz, zaróżowiło się niebo poranne, zadźwięczała pieśń drozda w gęstwinie, zwiastując idący dzień.
Postanowili się zdrzemnąć na chwilę, aby wypocząć po straszliwej nocy.
Herszt sięgnął do sakwy, gdzie była schowana strawa, jadł coś i pił — ale oni już leżeli na mchu, udając sen. A gdy i on legł pod dębem, cztery drapieżne, zwierzęce łapy chwyciły go za gardziel, zatargały, przydusiły, zmiażdżyły... Rzężąc i charcząc, bił nogami o ziemię. Trzasnęli drągiem. Uspokajał się powoli. Znieruchomiał... Ale żył jeszcze...
Wówczas poczęli mu przetrząsać kieszenie. Ci dwaj wierzyli sobie bezgranicznie. Ci dwaj byli sprzęgnięci w rozboju i zbrodni na śmierć i życie... Jeden z nich wziął pieniądze, a drugi — pierścień. Różowy brylant w świetle poranku uśmiechał się jakimś mściwym uśmiechem, niemal złowrogo...

*

Skoro Czarnopióry, krążąc nad spalonym dworem, posłyszał dalekie krakanie