piorunów. Odczuwali jednak nieznane niebezpieczeństwo instynktem, mędrszym nad ludzkie rozumy...
Żubr wstał... Czarnemi, wilgotnemi nozdrzami pociągnął woń boru... Zapach ostępu nic mu nie powiedział... Nie było nic niepokojącego w żywicznej, dusznej kniei, rozgrzanej w słońcu, pachnącej całem czarnoksięstwem woni dojrzałego lata...
I nie było nic niepokojącego w niebie uśmiechniętem, koloru kwitnących niezabudek, w niebie modrem, dobrem i kochającem... Z błękitu zdawało się spływać na ziemię radosne błogosławieństwo. Rozgrzane powietrze drżało i dygotało rozkosznie pod płomienną pieszczotą słońca...
Cisza była w puszczy zupełna, tylko na leśnej polanie rozbrzmiewał złocisty brzęk pszczół, zbierających miód z kwiatów...
Jak krótka, gwałtowna burza, przewaliła się wojna nad puszczą. I przeszła.
Lecz skoro tylko oddalił się ciężki, bolesny grzmot dział i z ryku gniewnego