bie wieńcami, groźniejsze były jeszcze stokrotnie. Sprężyły się ich żelazne mięśnie, wygięły hartowne grzbiety, schyliły i splątały gałęzie rogów, splątały na wieki.
Bo oto, gdy w nagłym odskoku zapragnęły rozdzielić się ze sobą na mgnienie oka, by uderzyć na nowo — splecione wieńce odmówiły im posłuszeństwa... Splecione wieńce trzymały ich, wrogów śmiertelnych, w uścisku, mocniejszym nadewszystko, nad życie i nad śmierć...
Nieulęknionych ogarnął lęk, niezwalczonych zwalczyło przerażenie... Poczęły szarpać się boleśnie, beznadziejnie, oszalałe z trwogi, złączone podstępnemi sidłami odnóg...
Zastygły w bezruchu z przerażenia... Nie podnieść im już bujnych głów! nie zniżyć im się do paśnika!... Głodowa śmierć, okrutna śmierć — zamiast ziszczenia miłosnych pożądań. I tępa rozpacz.
Spuściły głowy boleśnie, bezsilnie, dwie głowy o pysznych wieńcach, w których czaiła się śmierć...
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/061
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
*