Przejdź do zawartości

Strona:PL Julian Ejsmond - Bajki.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Karczma na rozdrożu



Była raz karczma wiejska, w której gospodarze
„urzędowali“ w nieustannym swarze.
Pod hasłem: „Niech się Ojczyzna pokrzepia!“
jeden drugiemu wydrapywał ślepia.

W dyskusjach swych ciskali wszelakie wymysły,
znane nad brzegami Wisły...
„Rugał się“ młody i stary,
co drugie słowo powtarzał: „Cholera“,
i wszystkie ludowe gwary,
jak w podręczniku Glogera,
przez „kadencji“ przeciąg cały
w owej karczmie rozbrzmiewały...

Gdy kto chwalił inny obóz
mówiono o nim,
że łobuz...
(„Złodziej“ — dodawał anonim.)
Gdy kto chwalił przeciwnika,
mówiono o nim,
że dostał bzika...
(„Oszust“ — dodawał anonim...)