Przejdź do zawartości

Strona:PL Julian Ejsmond - Bajki.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Świata nikt nie polepszy“,
rzekł jeden z wieprzy.
„I na cóż szczekać tak brzydko?
Bezprawie? Prawo jest jak to korytko:
można się najeść — gdy doskwiera głód,
można je obejść — gdy jadła masz wbród.“
„Złodziej?“ — rzekł lis — istotnie, to brzmi niezbyt ładnie...
Stare dewotki
roznoszą plotki,
że złodziej podobno kradnie...

„Złodziejstwo to jest jednak sport, to umiejętność,
pojętność,
sztuka, namiętność,
majętność...“

Przemówił osioł. Bowiem jakażby narada
doniosła,
gdy każdy gada,
mogła się obejść bez osła?
Rzekł: „Ustawa? Paragraf? A cóż mi ustawa?
Prawa? Różnie się dają komentować prawa!“
Brawa.

„Pies zanadto się naraża.
Zawielu możnych obraża.
Zły to efekt wywiera.