Przejdź do zawartości

Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 75 —

Dokoła zamku panowała pustka i cisza. Przy zapadającym zmroku wieczornym stare mury przedstawiały się jeszcze groźniej i wspanialej. Nie widać było nikogo, ani na murach zewnętrznych, ani na tarasie, otaczającym wieżę. Dym również nie wydobywał się z komina, uwieńczonego dziwaczną chorągiewką, pogiętą i zardzewiałą.
— Widzisz, Niku — odezwał się doktór Patak — że niepodobieństwem jest przeskoczyć ten rów, spuścić most zwodzony, lub otworzyć wejście do galeryi podziemnej?
Niko nie nie odpowiedział, gdyż przekonał się, że trzeba się było zatrzymać przed murami zamku. Jakżeby mógł po ciemku spuszczać się do rowu, a potem wdrapywać na mur? Nie było innej rady, jak czekać wschodu słońca i dopiero przy świetle dziennem rozpocząć poszukiwania.

I tak też postanowiono uczynić ku wielkiej uciesze doktora, a niezadowoleniu leśniczego.




ROZDZIAŁ VI.[1]


Srebrzysty sierp księżyca, który ukazał się na niebie, znikł wkrótce po zachodzie słońca. Chmury, gromadząc się od zachodu, zaćmiły szybko ostatnie dnia blaski. Wkrótce ciemność zupełna zaległa okolicę, a kształty gór i zamczyska, znikły w pomrokach nocy, która zapowiadała się bardzo ciemną, ale nie groziła burzą, ani deszczem. Było to rzeczą bardzo pocieszającą dla Nika i jego towarzysza, którzy musieli spać na dworze.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Polskie wydanie nie zawiera nagłówka nowego rozdziału w tym miejscu. Został wstawiony na podstawie tekstu wydania francuskiego.