Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 56 —

też Jonasz zakrzątnął się, aby pełne postawić gąsiorki.
Nagle wpośród głębokiej ciszy, zalegającej izbę, odezwał się głos jakiś, wymawiając zwolna i dobitnie następujące wyrazy:
Mikołaju Deck, nie chodź jutro do zamku!... Nie chodź tam... gdyż może ci się przytrafić nieszczęście!
Któż to przemawiał w ten sposób? Skąd pochodził ów głos, którego nikt nie znał i który zdawał się pochodzić z ust niewidzialnych?... Ma się rozumieć, że to mógł być tylko głos upiora głos jakiś nadprzyrodzony, głos z tamtego świata.
Można sobie łatwo wyobrazić przestrach wszystkich. Nikt nie śmiał spojrzeć jeden na drugiego, nikt nie śmiał przemówić słowa.
Najodważniejszym był oczywiście Niko. Był pewnym, że te słowa wymówił ktoś, znajdujący się w pokoju. Leśniczy postąpił śmiało do kredensu i otworzył go...
Nie było tam jednak nikogo.
Podszedł do drzwi, otworzył je, wyszedł na taras aż do drogi, biegnącej pośrodku wioski.
Nie spotkał i tu nikogo.
W kilka chwil później wójt Koltz, nauczyciel Hermod, doktór Patak, Niko Deck, pasterz Frik i inni goście wyszli z karczmy, pozostawiając samego Jonasza, który pospiesznie drzwi zaryglował.